Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 2 lipca 2017

POPKULTURALNE NOWINY HADYNY: czerwiec 2017


Jeśli zaglądacie na Facebooka albo Instagrama Rozkmin i widzieliście mój wpis sprzed kilku dni ze zdjęciem zblazowanej, wymęczonej Hadyny, to wiecie, co u mnie słychać. Generalnie zaniedbałam bloga potwornie, dawno nic nie pisałam, przeczytałam tylko trzy książki, nawet mało co oglądałam. A to z powodu wysokiego natężenia trudnych spraw („Trudne spraaawy”) osobistych: po prawie trzech latach czekania trafiłam do szpitala na zabieg na nos i przez dłuższy czas miałam ochotę tylko leżeć i znosić istnienie. Do tego doszły kontrole, ciągłe sensacje zatokowe, płomienna nienawiść do laryngologów, a i na uczelni musiałam zacząć zbierać podpisy, tworzyć tonę papierów i wygłosić pewną długo przygotowywaną prezentację na temat mojego projektu rozprawy doktorskiej; o kończeniu semestru z niemieckim już nie wspomnę. W efekcie ciągle musiałam odrabiać nieobecności w pracy, a po powrocie do domu ledwie dychałam. Marzę u urlopie, ale na to jeszcze zaczekam.

Ilościowo w lekturach szału nie było, ale za to jakościowo - palce lizać! Nad Magicznymi latami Roberta McCammona muszę się niedługo pozachwycać w stosownym wpisie, podobnie piać będę z zachwytu nad czytaną po raz drugi Opowieścią podręcznej Margaret Atwood. Zdecydowanie gorzej przełknęłam Pan Darcy nie żyje Magdaleny Knedler, lekkie czytadło o polskich Anglikach, pisany dziarskim językiem zabawny kryminał ze zbyt stereotypowym rozwiązaniem nagromadzonych tajemnic. Nie wiem jak do tego wliczać tomik poezji mojej przyjaciółki Idy Dawidowicz Świata nie będzie, do którego robiłam zdjęcia z gadami i filiżankami. Wiersze czytałam już na etapie przeglądania wierszy i doradzania kolejności w rozdziałach parę miesięcy temu... Na Instagramie już chwaliłam się wieczorkiem autorskim Idy, na którym byłam i następny wpis będzie właśnie o niej. Może i nie czytam dużo poezji i uważam się za autorytet, ale ludzie powinni ją czytać. Jej wiersze są piękne.


A popkulturalnie?


Wonder Woman (2017)


Przeżyciem miesiąca niekwestionowanie można ogłosić świetną Cud-Babę ze śliczną jak z obrazka Gal Gadot. Może i czarne charaktery nie były wystarczająco wyraziste i przekonujące, może nie oddano pierwszej wojny światowej z historyczną dokładnością czy nawet średnią wnikliwością, może i patchworkowa kompania wydaje się dość dziwna, ale film oglądało się fantastycznie. Lekki, zabawny, uroczy, przekonujący. Kupuję tę jeszcze naiwną, niedoświadczoną Dianę z całym dobrodziejstwem inwentarza i pięknym uśmiechem. Chciałabym się przeprowadzić na Wyspę Amazonek, przyklaskuję niezręcznemu, ale pełnemu chemii związkowi ze Stevem Trevorem, zachwycam się Chrisem Pinem po raz kolejny, przy głównym motywie muzycznym mam ochotę zerwać się z fotela i dopingować. Dobra robota!



Batman - Początek (2005)


W ramach mojego prywatnego wyzwania Batmana, podczas którego poznaję wszystkie kultowe, najlepsze odsłony mrocznego rycerza Gotham w filmach i jednym serialu animowanym, powtórzyłam sobie dwa pierwsze adaptacje Christophera Nolana. Pierwszy film z serii był swego rodzaju fenomenem, którym jarali się wszyscy. Oglądałam go przed wyjściem kolejnej części wiele lat temu, nawet oceniłam go na 8/10 na Filmwebie, ale przy powtórce stwierdziłam, że absolutnie nic nie zapamiętałam! Teraz stwierdzam, że nieźle się ogląda, zamysł jest dobry, ale zdecydowanie każdy z tych filmów wyszedł za długi i przez to męczący. Widać sztywność szyi stroju, Christian Bale wciąż najbardziej kojarzy mi się z Equilibrium, uwielbiam Alfreda (a kto nie?), Cillian Murphy jako Scarecrow wypadł uroczo. Ale żeby aż takie zachwyty? Może ostrożnie.




 Mroczny rycerz (2008)


Wciąż jeszcze oglądam animowanego Batmana (a ogląda się go tak dobrze!) i ku mojemu własnemu zdziwieniu po powtórnym obejrzeniu Mrocznego rycerza i porównaniu z Burtonowskimi Batmanami stwierdzam jednak, że wolę Jokera wesołkowatego. Ujmującego szaleńca z głosem Marka Hamilla, albo faktycznie Jacka Nicholsona. Nie ujmuję niczego Heathowi Ledgerowi, wykonał fantastyczną robotę, ale jednak... teraz te jego tiki nerwowe, kląskanie i mlaskanie nie zachwycają mnie tak bardzo. A jeśli chodzi o cały film... Cóż. Za dużo. Za dużo chcieli pokazać, za bardzo wpychali wątek Harveya Denta, zbyt uporczywie powtarzali mantrę o białym rycerzu. Jak Joker w ciągu jednej wizyty przekonał Denta do zmiany? A końcowy monolog Gordona jest trochę nielogiczny i mało składny. Generalnie: wymęczyłam się.


Peep Show (2003–2015)


Zainspirowana pewnym Serialconowym wystąpieniem, zaczęłam też oglądać Peep Show, brytyjski sitcom o dwóch nieudacznikach, którzy bardzo chcą kogoś przelecieć. Kogokolwiek. Mieszkają razem w ciasnym, nieciekawym mieszkanku, jeden żeruje na drugim, ciągle pakują się w absolutnie chore sytuacje, przez co mam ochotę schować się pod kanapę ze wstydu. Typowo brytyjski, mocno bezpruderyjny serial z ciekawym rozwiązaniem wewnętrznego monologu często zagłuszającego oryginalny dialog, eksperymentalną pracą kamery (celującą w specyficzny widok z punktu widzenia bohatera) i taką ilością cringe'u, że musiałam zrobić sobie chwilę przerwy. Niemniej polecam dla brytofili, którym niestraszne naprawdę dziwne klimaty.



Oprócz tego wróciło Orphan Black, ciągle wychodzi Twin Peaks (do którego momentami tak bardzo nie mam cierpliwości!), a animowany Batman niezmiennie zachwyca. A co u Was?